środa, 3 października 2012

Św. Bonawentura (3)


Audiencja generalna 17 marca 2010
Drodzy bracia i siostry!
Dziś rano, kontynuując rozważanie z zeszłej środy, chciałbym pogłębić z
wami inne aspekty nauczania św. Bonawentury z Bagnoregio. Jest on wybitnym
teologiem, równie ważnym jak inny wielki myśliciel, jemu współczesny,
św. Tomasz z Akwinu. Obaj badali tajemnice Objawienia, wykorzystując
możliwości ludzkiego rozumu w owocnym dialogu wiary i rozumu,
który znamionował chrześcijańskie średniowiecze i sprawił, że stało
się ono epoką bujnego rozwoju życia intelektualnego, wiary, a także odnowy
Kościoła, co nie zawsze jest wystarczająco podkreślane. Łączą ich
inne podobieństwa: zarówno Bonawentura, franciszkanin, jak Tomasz,
dominikanin, należeli do zakonów żebrzących, które swą duchową świeżością,
jak przypomniałem w poprzednich katechezach, odnowiły w xiii w.
cały Kościół i przysporzyły mu wielu zwolenników. Obaj służyli Kościołowi
tak skwapliwie i z tak wielką pasją i miłością, że zostali zaproszeni
do udziału w ekumenicznym soborze w Lyonie w 1274 r., w którym to roku
obaj też zmarli: Tomasz w drodze do Lyonu, a Bonawentura podczas
soboru. Również na placu św. Piotra statuy tych dwóch świętych są
umieszczone symetrycznie: znajdują się na początku kolumnady, patrząc
od fasady Bazyliki Watykańskiej: jedna po lewej stronie, a druga po prawej.
Mimo tych cech wspólnych możemy zauważyć u tych dwóch wielkich
świętych różnice w podejściu do badań filozoficznych i teologicznych,
w których wyraża się oryginalność i głębia myśli jednego i drugiego.
Chciałbym kilka z tych różnic krótko omówić.
Po pierwsze różni ich koncepcja teologii. Obaj doktorzy zadają sobie pytanie,
czy teologia jest nauką praktyczną, czy też teoretyczną, spekulatywną.
Św. Tomasz rozważa dwie możliwe, sprzeczne ze sobą odpowiedzi.
Pierwsza brzmi: teologia jest refleksją nad wiarą, a wiara jest po to, by
człowiek stawał się dobry, by żył zgodnie z wolą Boga. Celem teologii
powinno być zatem kierowanie na właściwą, dobrą drogę; jest ona zatem
w gruncie rzeczy nauką praktyczną. Druga odpowiedź brzmi: teologia dąży
do poznania Boga. Jesteśmy dziełem Boga; Bóg jest ponad tym, co robimy.
Bóg sprawia, że nasze działanie jest słuszne. Zasadniczo należy zatem
zajmować się nie naszym działaniem, ale poznawaniem Boga, nie naszymi
czynami. Wniosek św. Tomasza jest następujący: teologia zakłada
oba te aspekty: ma charakter teoretyczny — stara się coraz bardziej poznawać
Boga, a także praktyczny — ma na celu ukierunkowanie naszego
życia na dobro. Prymat ma jednakże poznanie: musimy przede wszystkim
poznać Boga, potem przychodzi działanie zgodnie z wolą Boga (Summa
Theologie, I a, q. 1, art. 4). Ów prymat poznania nad praktyką jest znamienny dla podstawowego ukierunkowania św. Tomasza.
Odpowiedź św. Bonawentury jest bardzo podobna, ale inaczej są rozłożone
akcenty. Św. Bonawentura zna, podobnie jak św. Tomasz, argumenty
przemawiające za jednym i drugim stanowiskiem, ale odpowiadając na pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną czy teoretyczną, rozróżnia on trzy
rzeczy, a mianowicie do alternatywy: nauka teoretyczna (prymat poznania)
bądź praktyczna (prymat praktyki), dodaje trzecie stanowisko, które określa
jako «mądrościowe», twierdząc, że mądrość obejmuje oba te aspekty.
Mówi także: mądrość dąży do kontemplacji (jako najwyższej formy poznania)
i chce «ut boni fiamus» — żebyśmy byli dobrzy, pragnie przede
wszystkim tego, byśmy stawali się dobrzy (por. Breviloquium, Prologus,
5). Potem dodaje: «Wiara jest w umyśle w taki sposób, że budzi uczucie.
Na przykład: poznanie, że Chrystus umarł 'za nas' nie pozostaje wiedzą,
ale z konieczności staje się uczuciem, miłością» (Proemium in I Sent., q.
3). Ten sam kierunek ma jego obrona teologii, czyli racjonalnej i metodycznej
refleksji nad wiarą. Św. Bonawentura wymienia kilka argumentów
przeciwko uprawianiu teologii, być może rozpowszechnionych również
wśród części braci franciszkańskich i wysuwanych także w naszych czasach:
rozum miałby rzekomo zubażać wiarę, zadawać przemoc Słowu Bożemu,
powinniśmy słuchać Słowa Bożego, a nie analizować je (por. List
św. Franciszka z Asyżu do św. Antoniego z Padwy). Na te argumenty
przeciwko teologii, które ukazywały niebezpieczeństwa kryjące się w samej 
teologii, święty odpowiada: to prawda, że istnieje arogancki sposób
uprawiania teologii, pycha rozumu, który wywyższa się ponad Słowo Boże.
Jednak prawdziwa teologia, racjonalny wysiłek prawdziwej i dobrej
teologii rodzi się z czego innego, nie z pychy rozumu. Ten kto kocha, chce
coraz lepiej i coraz bardziej poznawać ukochaną osobę; prawdziwa teologia
nie odwołuje się do rozumu i jego poszukiwań powodowanych pychą,
«sed propter amorem eius cui assentit» — «powoduje nią miłość Tego, na
którego się zgodziła» (Proemium in I Sent., q. 2), i pragnie lepiej poznać
umiłowaną osobę: taki jest podstawowy cel, jakim kieruje się teologia.
Koniec końców, dla św. Bonawentury decydujące znaczenie ma zatem
prymat miłości.
Tak więc św. Tomasz i św. Bonawentura w różny sposób definiują ostateczne
przeznaczenie człowieka, jego pełne szczęście: dla św. Tomasza
najwyższym celem, do którego dążymy, jest zobaczyć Boga. W tej prostej
rzeczy, jaką jest oglądanie Boga, znajduje się rozwiązanie wszystkich problemów:
jesteśmy szczęśliwi, niczego więcej nie potrzebujemy.
Dla św. Bonawentury natomiast ostatecznym przeznaczeniem człowieka
jest miłość Boga, spotkanie się i zjednoczenie Jego i naszej miłości. Taka
jest dla niego najbardziej adekwatna definicja naszego szczęścia.
Dalej możemy powiedzieć, że dla św. Tomasza najwyższą kategorią jest
prawda, a dla św. Bonawentury — dobro. Doszukiwanie się sprzeczności
w tych dwóch odpowiedziach byłoby błędem. Dla obu prawda jest również
dobrem, a dobro jest także prawdą; oglądanie Boga jest miłością, a
miłość jest oglądaniem. Jest to zatem inne rozłożenie akcentów we wspólnej
zasadniczo wizji. To rozłożenie akcentów dało początek różnym tradycjom
i duchowościom, ukazując tym samym płodność wiary, jednej w
różnorodności swoich form.
Wróćmy do św. Bonawentury. Jasne jest, że wyjaśnieniem specyficznego
charakteru jego teologii, który zilustrowałem tylko jednym przykładem,
jest charyzmat franciszkański: Biedaczyna z Asyżu, abstrahując od dysput
intelektualnych jego epoki, całym swoim życiem ukazywał prymat miłości;
był żywą i pełną miłości ikoną Chrystusa i w ten sposób uobecniał w
swoich czasach postać Pana — przekonywał współczesnych mu ludzi nie
słowami, ale własnym życiem. We wszystkich dziełach św. Bonawentury,
również w jego dziełach naukowych, tych dla szkoły, widzimy i możemy
znaleźć ową inspirację franciszkańską; zauważamy mianowicie, że punktem
 wyjścia jego myśli jest spotkanie z Biedaczyną z Asyżu. Aby jednak
zrozumieć sposób, w jaki rozwinął temat «prymatu miłości», musimy
uwzględnić jeszcze jedno źródło: pisma tzw. Pseudo-Dionizego, teologa
syryjskiego z VI w., który ukrył swoją tożsamość pod pseudonimem Dionizy
Areopagita, nawiązując tym imieniem do postaci występującej w
Dziejach Apostolskich (por. 17, 34). Teolog ów stworzył teologię liturgiczną
oraz teologię mistyczną i bardzo obszernie opisał różne chóry aniołów.
Jego pisma zostały przetłumaczone na łacinę w ix w.; w czasach św.
Bonawentury — jesteśmy w xiii w. — uważane były one za nową tradycję,
która wzbudziła zainteresowanie świętego i innych współczesnych mu
teologów. Uwagę św. Bonawentury przyciągnęły w szczególny sposób
dwie rzeczy:
1 Pseudo-Dionizy mówi o dziewięciu chórach aniołów, których imiona
znalazł w Piśmie Świętym, a potem na swój sposób uporządkował, od prostych
aniołów do serafinów. Św. Bonawentura widzi w tych chórach anielskich
kolejne stopnie, które zbliżają stworzenie do Boga. Mogą one zatem
przedstawiać drogę człowieka, który pnie się aż do zjednoczenia z Bogiem.
Według św. Bonawentury, nie ma wątpliwości, że św. Franciszek
należał do chóru serafinów, który był chórem najwyższym: był czystym
ogniem miłości. I tacy powinni być franciszkanie. Św. Bonawentura wiedział
jednak dobrze, że ten ostatni stopień na drodze do Boga nie może być
ujęty w porządku prawnym, jest bowiem zawsze szczególnym darem Boga.
Dlatego struktura zakonu franciszkańskiego jest skromniejsza, bardziej
realistyczna, musi jednak pomagać członkom coraz bardziej zbliżać się do
serafickiego życia czystą miłością. W zeszłą środę mówiłem o tej syntezie
trzeźwego realizmu i radykalizmu ewangelicznego w myśli i działaniu św.
Bonawentury.
2. Św. Bonawentura znalazł jednak w pismach Pseudo-Dionizego inny,
jeszcze ważniejszy element. Podczas gdy dla św. Augustyna intellectus,
postrzeganie rozumem i sercem, jest ostatnią kategorią poznania, Pseudo-
Dionizy posuwa się krok dalej: w dążeniu do Boga można dojść do momentu,
w którym rozum przestaje widzieć. Jednak w ciemnościach intelektu
widzi jeszcze miłość — widzi to, co dla rozumu jest niedostępne. Miłość
sięga dalej niż rozum, widzi więcej, zagłębia się bardziej w tajemnicę
Boga. Św. Bonawentura był zafascynowany tą wizją, która była spójna z
jego franciszkańską duchowością. Właśnie w ciemną noc krzyża w całej
wielkości jawi się miłość Boża; tam gdzie rozum już nie sięga, miłość
wciąż widzi. Końcowe słowa jego Wędrówki duszy do Boga przy powierzchownej 
lekturze jawić się mogą jako przesadny wyraz pobożności pozbawionej
treści, jeśli natomiast przeczytamy je w świetle teologii krzyża
św. Bonawentury, są jasnym i realistycznym wyrazem duchowości franciszkańskiej:
«Jeśli zatem pytasz, jak to się dzieje (tzn. jak osiąga się zjednoczenie
z Bogiem przez miłość), zapytaj o to łaskę, a nie naukę; pragnienie,
a nie zrozumienie; westchnienie modlitwy, a nie refleksję i lekturę (...)
nie pytaj światła, lecz pytaj ogień, który wszystko rozpala i przenosi w
Boga» (VII, 6). Wszystko to nie jest antyintelektualne ani antyracjonalne:
zakłada wysiłek rozumu, ale przewyższa go w miłości ukrzyżowanego
Chrystusa. Nadając nową formę mistyce Pseudo-Dionizego, św. Bonawentura
zapoczątkował wielki prąd mistyczny, który zdecydowanie wywyższył
i oczyścił ludzki umysł: jest to szczytowy moment w historii ludzkiego ducha.
Ta teologia krzyża, zrodzona ze spotkania teologii Pseudo-Dionizego i ducho-wości franciszkańskiej, nie powinna nam przysłonić faktu, że św. Bonawenturę
łączy ze św. Franciszkiem z Asyżu również miłość do stworzenia,
radość, jaką napawa piękno Bożego stworzenia. Przytoczę tu jedno
zdanie z pierwszego rozdziału Wędrówki: «Ten (...) kto nie widzi niezliczonych
wspaniałości stworzeń, jest ślepy; ten, kogo nie budzą rozliczne
głosy, jest głuchy; ten, kto za te wszystkie cuda nie chwali Boga, jest niemy;
ten, kogo te wszystkie znaki nie prowadzą do pierwszej zasady, jest
głupcem» (i, 15). Całe stworzenie głośno mówi o Bogu, o Bogu dobrym i
pięknym, o Jego miłości.
Całe nasze życie jest zatem dla św. Bonawentury «wędrówką», pielgrzymką
— wspinaniem się do Boga. Nie możemy jednakże wspiąć się na
wyżyny Boga o własnych siłach. Bóg musi nam pomóc, musi nas «podciągnąć
» do góry. Dlatego potrzebna jest modlitwa. Modlitwa, jak mówi
święty, jest matką i początkiem wywyższenia — «sursum actio» — działaniem,
które nas wywyższa — mówi Bonawentura. Zakończę zatem modlitwą,
która zaczyna jego Wędrówkę: «Módlmy się i powtarzajmy Panu
Bogu naszemu: 'Prowadź mnie, Panie, Twoją drogą, a będę chodził w
Twojej prawdzie. Niech raduje się serce moje w bojaźni Twego imienia'»
(I, 1).