piątek, 16 marca 2012

New Age - nowe tchnienie Ducha czy manowce duchowości?

Spotkania u Warszawskich Dominikanów
http://www.sluzew.dominikanie.pl/wiara_i_okolice/ 



czwartek, 29.03.2012o. dr. P.J. Śliwiński OFMCap.Ruch New Age: szansa czy zagrożenie dla Kościoła?
czwartek, 12.04.2012o. Radosław Broniek OPGuru, magowie, uzdrowiciele, czyli kilka słów o tajemnych mocach, boskich energiach i nowych terapiach
czwartek, 24.05.2012bp prof. A. SiemieniewskiNowa Era: nowoczesna mistyka czy pseudomistyczna iluzja?
czwartek, 14.06.2012A. Bukowska-Pastwa, P. SzuppeO tym, kiedy wspólnota staje się sektą







środa, 7 marca 2012

Michael Durhman - Historia współczesnej Ewangelii

Łatwe chrześcijaństwo

http://www.teologia.protestanci.org/artykuly/art96.php 

Samuel Waldron: "Łatwe chrześcijaństwo."


1. Łatwe chrześcijaństwo
„Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują” (Mateusza 7:13, 14).

Istnieje szeroki rodzaj chrześcijaństwa, rzekomo ewangeliczny i fundamentalny, lecz celowo na tyle ułatwiony i popularny, by odpowiadał połowicznym, znużonym i nowoczesnym bywalcom kościołów. Będąc wiernym swej misji, rozwinął całą serię nauk, których jedynym konsekwentnym, ogólnym efektem jest wygładzenie szorstkich krawędzi i ostrych kątów prawdziwego chrześcijaństwa. Te nowe doktryny są bardzo popularne i szeroko akceptowane. Dlaczego miałoby być inaczej? Przecież służą one naturalnej awersji człowieka do samozaparcia i wspierają współczesny kult przyjemności.

Jedynie tymi głęboko zakorzenionymi skłonnościami można wytłumaczyć złudzenie, jakoby takie chrześcijaństwo było autentyczne. Jezus ostrzegał przed tym, mówiąc, że prawdziwe chrześcijaństwo będzie trudne i niepopularne („ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują” - Mateusza 7:14), podczas gdy jego imitacja jest łatwa, popularna i wiedzie na potępienie („szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie” - Mateusza 7:13). Czy twoje chrześcijaństwo jest autentyczne? Czy też może jest łatwe, popularne i wiedzie na potępienie?

2. Podejrzana niekonsekwencja
Jedną z podejrzanych cech obecnego „łatwego chrześcijaństwa” jest jego niekonsekwencja. Na przykład „łatwe chrześcijaństwo” naucza, że to, czy ktoś pozostanie zbawionym zależy wyłącznie od Boga. Chrześcijanie zostaną zbawieni bez względu na to, jak żyją. Tak „łatwe chrześcijaństwo” pojmuje „wieczne bezpieczeństwo”. Lecz gdy chodzi o dostąpienie zbawienia, to już całkiem inna historia. Łatwe chrześcijaństwo powiada, że dostąpienie zbawienia zależy wyłącznie od nas. To my musimy podjąć decyzję za Chrystusem. Wszystko zależy od naszej wolnej woli.

Jest rzeczą oczywistą, że takie podejście do zbawienia jest beznadziejnie niekonsekwentne, z wyjątkiem jednego aspektu. Ono konsekwentnie czyni chrześcijaństwo łatwym. Ludzie pragnący zbawienia mogą je łatwo otrzymać i jeszcze łatwiej zachować. Umożliwia im to „łatwe chrześcijaństwo”, nauczając nielogicznie o „wiecznym bezpieczeństwie” i „zbawieniu dzięki decyzji”.

Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że skoro ludzie mogą z wolnej woli dostąpić zbawienia, to mogą też z własnej wolnej woli zdecydować, iż nie pozostaną zbawionymi? Jeśli z wolnej woli weszli, to czy nie mogą też wyjść?

Prawda biblijna wykazuje, że „łatwe chrześcijaństwo” jest w błędzie zarówno co do dostąpienia zbawienia, jak i pozostania zbawionym, ponieważ obie te sprawy zależą głównie od Boga i Jego suwerennej łaski, choć obie wiążą się także z wytężoną aktywnością naszych serc, umysłów i woli. Pan Jezus podkreślił tą równowagę w kwestii dostąpienia zbawienia. „Wszystko, co mi daje Ojciec, przyjdzie do mnie, a tego, który do mnie przychodzi, nie wyrzucę precz” (Jana 6:37). Równowaga jest doskonała. To Ojciec pozwala ludziom przyjść, lecz to oni muszą przyjść i przychodzą. Słowo Boże zachowuje tą równowagę również w kwestii pozostania zbawionym, gdyż Paweł powiada: „Z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie. Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie”. (Filipian 2:12, 13). Musimy sprawować zbawienie, ale dlatego, że Bóg wykonuje w nas swą wolę i swe dzieło!

Dla unikania „łatwego chrześcijaństwa” i zachowania autentycznego chrześcijaństwa ta równowaga ma krytyczne znaczenie.

3. Oddaj swój głos!
„Bóg zagłosował na ciebie. Szatan głosował przeciwko tobie. Ty musisz oddać decydujący głos”. Ucząc w ten sposób, ewangeliczni chrześcijanie wzbudzają w ludziach wiarę, że „dostąpienie zbawienia” jest po prostu kwestią podjęcia decyzji za Chrystusem na podstawie własnej woli. Taka nauka jest niezrównoważona i szkodliwa!

Co złego jest w nauce, że „dostąpienie zbawienia” zależy wyłącznie od naszej wolnej woli? Jest ona zła, gdyż popiera ona butne poczucie samowystarczalności grzesznika. Wszystko, co się stanie, zależy od jego krytycznej decyzji za Chrystusem, podjętej z wolnej, niewspomaganej niczym woli. Jakże to mu schlebia i pompuje jego samoocenę! Takie nastawienie stoi w zupełnej sprzeczności z wymaganą reakcją na ewangelię! Biblijna ocena grzesznika nie jest tak pochlebna! Jezus stwierdził: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał” (Jana 6:44). Paweł napisał Efezjanom, że przed działaniem suwerennej łaski ‘umarli przez upadki i grzechy swoje’ (Efezjan 2:1). Umarli nie podejmują decyzji za Chrystusem! Ta nauka biblijna jest ważna, ponieważ nadzieja w Chrystusie jest tylko dla tych, którzy nie pokładają nadziei w sobie.

Jest ona błędna również dlatego, że obniża wymagania ewangelii i zaciemnia fakt, że prawdziwe nawrócenie jest trudne. W myśl tej nauki nawrócenie w krytycznej chwili zależy od niewspomaganej niczym wolnej woli, dlatego wzbudza ona w ludziach przekonanie, jakoby byli sami zdolni do nawrócenia. Biblijna wiara i pokuta są sprowadzone do decyzji za Chrystusem, lecz wymagania wiary i pokuty są czymś więcej niż na to pozwala sama wolna wola. Prawda jest taka, że jedynie Bóg przy pomocy swej potężnej łaski może uzdolnić ludzi do wiary i pokuty (Dzieje 5:31; 2 Tymoteusza 2:25).

Jeśli twoja decyzja za Chrystusem nie wiązała się z wiarą i pokutą udzieloną z wolnej łaski Bożej, nie zadowalaj się nią i nie daj się jej zwieść!

4. Łatwa wiara
Jedną z popularnych nauk „łatwego chrześcijaństwa” jest „łatwa wiara”. Podobnie, jak inne fałszywe nauki, „łatwa wiara” jest wypaczeniem prawdy. Biblia uczy, że Bóg uznaje nas za prawych jedynie na podstawie wiary w Chrystusa; głosił to Marcin Luter, głosiła to Reformacja. Otrzymujemy zbawienie tylko przez wiarę. Kwestia polega na tym: łatwa wiara albo biblijna wiara!

Biblijna wiara domaga się kosztownych i radykalnych zmian w życiu jednostki oraz wywołuje takie zmiany. Jej sednem jest najwyższe oddanie dla Chrystusa. „Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien” (Mateusza 10:37, 38). Jej syjamską bliźniaczką jest pokuta. „Przynoścież tedy owoce godne pokuty […] A już i siekiera do korzenia drzew przyłożona jest; wszelkie tedy drzewo, które nie przynosi owocu dobrego, bywa wycięte, i w ogień wrzucone” (Mateusza 3:8, 10, BG).
Charakterystyczną cechą pokuty jest to, że jej owocem są dobre uczynki. „Bo jak ciało bez ducha jest martwe, tak i wiara bez uczynków jest martwa” (Jakuba 2:26). „Bo w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz wiara, która jest czynna w miłości” (Galacjan 5:6).

Jeżeli powiedziano ci, że możesz mieć Chrystusa za Zbawiciela, lecz nie jako Pana; jeśli mówiono ci, iż zbawienie jest tak łatwe, jak abecadło; jeżeli zapewniano cię, że chwilowa decyzja może zbawić twą duszę, to znaczy, iż byłeś nauczany „łatwej wiary”. Jeśli myślisz, że taka wiara cię zbawi, to zostałeś zwiedziony!

5. Wolni od prawa
Ten zwrot z popularnej pieśni ewangelicznej jest streszczeniem kolejnej nauki „łatwego chrześcijaństwa”. Pieśń ta została sparodiowana w następujący sposób: „Wolny od prawa! To szczęśliwy stan! Choć pragnę grzeszyć, przebaczenie mam”. To smutne, że w „łatwym chrześcijaństwie” wolność od prawa ściśle odpowiada temu opisowi.

Czy jednak chrześcijanie nie są wolni od prawa? Oczywiście, że są! Są wolni od sądowniczego i ceremonialnego prawa danego Izraelowi. Są także wolni od prawa moralnego rozumianego jako metoda zasłużenia na zbawienie. Dlatego Biblia mówi: „nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce” (Rzymian 6:14, BT). Lecz chrześcijanie podlegają prawu moralnemu, objawionemu w Dziesięciu Przykazaniach, jako regule życia. Innymi słowy zachowują prawo jako autorytatywne instrukcje, które Zbawiciel odnosi do ich życia.

Nowy Testament żąda takiego przestrzegania prawa! „Niczym jest zarówno obrzezanie, jak i nieobrzezanie, a ważne jest tylko zachowywanie przykazań Bożych” (1 Koryntian 7:19, BT). „Czy więc przez wiarę obalamy Prawo? Żadną miarą! Tylko Prawo właściwie ustawiamy” (Rzymian 3:31, BT). „Prawo samo jest bezsprzecznie święte; święte, sprawiedliwe i dobre jest też przykazanie” (Rzymian 7:12, BT).

„Łatwe chrześcijaństwo” oferuje wolność od prawa, ale taka wolność to zniewolenie grzechem! Prawdziwy chrześcijanin mówi: „I chodzić będę na wolności, Bo szukam rozkazów twoich” (Psalm 119:45).

6. Wieczne bezpieczeństwo
Nowoczesne „łatwe chrześcijaństwo” - oddane sprawie beztroskiej i niewymagającej wysiłku religii - wynalazło doktrynę wiecznego bezpieczeństwa lub „raz zbawiony, na zawsze zbawiony”. Mając takie ubezpieczenie, każdy, kto wsiadł do „pociągu, którego przeznaczeniem jest chwała”, może odpocząć i ułożyć się do snu. Skoro złożył już swój depozyt w banku zbawienia, to może wydać resztę swych pieniędzy zgodnie ze swym upodobaniem. Jest to fałszywa doktryna! Słowo Boże nigdzie nie naucza, że gdy tylko człowiek narodzi się na nowo, może pofolgować pożądliwościom ciała i być tak świeckim, jak tylko chce, a mimo to być pewnym tego, iż dostanie się do nieba. Wbrew temu Biblia naucza: „Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie” (Rzymian 8:13). Jezus powiedział: „Kto nie trwa we mnie, ten zostaje wyrzucony precz jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną” (Jana 15:6). Apostoł Piotr odnotowuje: „Lepiej bowiem byłoby dla nich nie poznać drogi sprawiedliwości, niż poznawszy ją, odwrócić się [...] Sprawdza się na nich treść owego przysłowia: Wraca pies do wymiocin swoich, oraz: Umyta świnia znów się tarza w błocie” (2 Piotra 2:21, 22).

Czy chrześcijanin nie może mieć pewności, że dostąpi chwały? Oczywiście, że tak! Lecz znajduje ją w doktrynie Reformacji znanej jako „wytrwanie świętych”. Pismo Święte naucza, że wszyscy, którzy raz zostali zbawieni, wytrwają w świętości i zostaną ostatecznie zbawieni. Jest to wielką pociechą dla prawdziwego chrześcijanina, lecz nie dotyczy kogoś, kto pragnie beztroskiego chrześcijaństwa.

Jeżeli budujesz swą nadzieję na decyzji lub przeżyciu z odległej przeszłości, których następstwem nie było nowe życie, prowadzone do chwili obecnej, to twoja dusza nie jest bezpieczna! Nie pozwól, by taka fałszywa pewność cię zniszczyła!

7. Cieleśni chrześcijanie?
„Teoria cielesnego chrześcijanina” jest kolejną nauką „łatwego chrześcijaństwa”, obliczoną na zmniejszenie presji w życiu przeciętnego bywalcy kościoła. „Wielką” rzeczą w tej nauce jest to, że zmniejsza ona presję w życiu nauczycieli „łatwego chrześcijaństwa”. Kiedyś, gdy „nawróceni” trwali w swym bezbożnym stylu życia lub powracali do niego, nazywano ich obłudnikami lub odstępcami. Teraz nazywani są „cielesnymi chrześcijanami”. Wpływa to na poprawę statystyk ewangelisty i pozwala uniknąć bolesnej oceny jego przesłania i metod. Czym jest „teoria cielesnego chrześcijanina”? Niech jej obrońcy wyjaśnią! „Gdy już zaprosiłeś Chrystusa do swego życia, możesz znowu przejąć kontrolę nad swym życiem. Nowy Testament w 1 Koryntian 2:14-3:3 przedstawia trzy rodzaje ludzi […] Te trzy rodzaje ludzi to ‘człowiek zmysłowy’, ‘człowiek cielesny’ i ‘człowiek duchowy’”. Człowiek cielesny to „chrześcijanin, który zaprosił Chrystusa do swego życia”, ale „nie ufa Bogu” oraz w buncie przeciw zwierzchnictwu Chrystusa „znowu przejął kontrolę nad swym życiem”. Tej teorii naucza się w uwagach marginesowych zamieszczonych w popularnym wydaniu Biblii studyjnej oraz w traktatach słynnej organizacji ewangelizacyjnej. Za przyczyną tej teorii, wielu uważa się za chrześcijan, choć są pod gniewem Bożym. Podobnie, jak fałszywi prorocy, nauczyciele tej teorii wołają: „Pokój! Pokój! Choć nie ma pokoju” (Jeremiasza 6:14 i 8:11).

Nie daj się im oszukać! Badaj Pismo Święte. Cały Nowy Testament świadczy przeciwko tej teorii. Przeczytaj Rzymian 8:1-17, Efezjan 5:3-7, Galacjan 5:19-26. Galacjan 5:24 jest streszczeniem nauki biblijnej: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami”. Jeżeli twoja grzeszna natura nie została ukrzyżowana dzięki łasce Chrystusa, to nie jesteś cielesnym chrześcijaninem. Nie jesteś chrześcijaninem w ogóle, i dopiero musisz nim się stać.

Sednem „teorii cielesnego chrześcijanina” jest pogląd, jakoby człowiek mógł mieć Chrystusa w swym życiu, lecz nie mieć Go na tronie swego życia. Zauważyliśmy już, że cały Nowy Testament przeczy tej niebezpiecznej doktrynie. Co jednak powiedzieć o 1 Koryntian 3:1-4, przytaczanym na jej poparcie? Czy naucza on tej teorii?

Apostoł Paweł był nie tylko natchniony przez Boga, był też bardzo rozsądny - nie chciał przeczyć temu, co zapisał kilka linijek wcześniej. W tym samym liście dał wyraźnie do zrozumienia, co powiedziałby o tej nowoczesnej teorii: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was. Lecz zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez Ducha Boga naszego” (1 Koryntian 6:9-11, BT).

Wszystko, co Paweł mówi w 1 Koryntian 3:1-4 sprowadza się do tego, że chrześcijanie czasami mogą w pewnych sferach swego życia zachowywać się jak nienawróceni, świeccy ludzie; i tak się nieraz zachowują. „Jeszcze bowiem cieleśni jesteście. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie? Albowiem jeśli jeden mówi: Ja jestem Pawłowy, a drugi: Ja Apollosowy, to czyż cieleśni nie jesteście?” (1 Koryntian 3:3, 4).

Jedną rzeczą jest, gdy ktoś sporadycznie postępuje w niektórych sferach jak nienawrócony człowiek. Jednak zupełnie inną rzeczą jest, gdy dominującą charakterystyką czyjegoś życia jest postępowanie jak cielesny człowiek. O takich Biblia mówi, że ich miejscem „będzie jezioro płonące ogniem i siarką” (Objawienie 21:8). Oby Bóg uchronił cię przed pójściem na miejsce, do którego pójdą wszyscy „cieleśni chrześcijanie”.

8. Zdrowie i bogactwo!
Stosunkowo nowym wynalazkiem „łatwego chrześcijaństwa” jest ewangelia zdrowia i bogactwa. Ewangelia ta naucza, że skoro Bóg kocha swe dzieci, to nie jest Jego wolą, by były biedne lub chore. Wszyscy chrześcijanie mogliby być zdrowi i bogaci, gdyby poznali, że tego chce dla nich Bóg oraz gdyby mieli wiarę, by wyznawać Jego obietnice! Niektórzy naprawdę myślą, że mogliby posiąść luksusowy dom z basenem, gdyby tylko wierzyli, że da im to Bóg. Inni są pewni, że ich śmiertelnie chorzy krewni wyzdrowieją, jeśli wyznają to z wiarą.
Oczywiście, często się zdarza, że fałszywa doktryna jest prawdą doprowadzoną do skrajności. W ewangelii zdrowia i bogactwa jest element prawdy. Jest prawdą, że Bóg może uczynić nas zdrowymi i bogatymi w odpowiedzi na nasze modlitwy! Jest też prawdą, że pobożne życie generalnie prowadzi do zdrowia i dobrobytu. Pismo Święte ostrzega przed wieloma grzechami, które nadwątlają zdrowie, jak nieumiarkowane jedzenie i picie alkoholu oraz palenie tytoniu. Owocem Ducha jest opanowanie (Galacjan 5:22). Ktoś, kto jest chrześcijaninem od młodości wygląda o wiele młodziej niż jego koledzy z klasy, z którymi spotkał się na uroczystości 25-lecia ukończenia nauki.

Pismo Święte naucza także o pracowitości oraz o konieczności unikania niemądrego i niegospodarnego korzystania z pieniędzy. Takie zalety prowadzą do dobrobytu. „Ręka pracowitych ubogaca” (Przypowieści 10:4).

Zdrowie i bogactwo są czymś dobrym. Są owocem pobożnego życia. Tak naucza Słowo Boże. Nie naucza ono ewangelii zdrowia i bogactwa. Nie ma ona nic wspólnego z ewangelią Chrystusa, który przestrzegł ludzi, by obliczyli koszty, zanim wezmą swój krzyż, by Go naśladować (Łukasza 14:25-33). Jest sprzeczna z najprostszymi realiami Słowa Bożego.

Chodzi o prześladowania. Jezus powiedział: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios” (Mateusza 5:10).

Prześladowanie często rujnuje zdrowie prawych i niweczy ich bogactwo.

W każdym chrześcijaninie pozostaje grzech. Zdrowie i bogactwo mogą nie leżeć w naszym najlepszym interesie! Czy jesteśmy świętsi od Apostoła Pawła? „Bym się więc […] zbytnio nie wynosił, wbity został cierń w ciało moje, […] by mnie policzkował [...]. W tej sprawie trzy razy prosiłem Pana, by on odstąpił ode mnie. Lecz powiedział do mnie: Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości” (2 Koryntian 12:7-9).

Faktem jest, że wszyscy chrześcijanie umierają. Jakże głupią jest myśl, że wszyscy chrześcijanie, którzy zmarli, nie mieli dość wiary, by uniknąć śmierci! O nie, to wolą Boga jest, by chrześcijanie umierali. Skoro to najgorsze zło jest wolą Bożą, to również może nią być ubóstwo i choroba.

W końcu problemem z ewangelią zdrowia i dobrobytu wyznawaną w „łatwym chrześcijaństwie” jest kwestia odpowiedniego czasu. Po powrocie Chrystusa Bóg pragnie obdarzyć swój bezgrzeszny lud doskonałym zdrowiem i niewyobrażalnym bogactwem. Gdy naucza się, że takie błogosławieństwa są dla chrześcijanina teraźniejszością, skutki tego mogą być okrutne! Taka nauka rozbudza fałszywe nadzieje. Kiedy takie nadzieje zawodzą, wówczas ta nauka dodaje do brzemienia choroby i ubóstwa fałszywe poczucie winy. Mówi się ludziom, że od uzdrowienia lub bogactwa odgradza te osoby ich bezbożna niewiara. Oby Bóg uchronił cię od okrucieństwa tej fałszywej nauki nowoczesnego „łatwego chrześcijaństwa”.

9. Proroctwa i wielki ucisk
Innym znamieniem „łatwego chrześcijaństwa” jest jego fascynacja proroctwami. Inne ważne tematy nie przyciągną tłumów, ale temat proroctw sprawi, że kaplica się zapełni! Faktem jest, że popularny, proroczy scenariusz odpowiada cielesnym skłonnościom wielu tak zwanych chrześcijan. Choć wierzą temu scenariuszowi również poważni chrześcijanie, jest on przeznaczony dla „łatwego chrześcijaństwa”.

Tak się rzeczy mają, gdyż ów scenariusz naucza, że chrześcijanie nie przejdą przez „wielki ucisk”. Biblia naucza, że zanim Chrystus powróci, by wybawić swój lud, tuż przed końcem świata nastanie krótki okres nasilonego bezprawia, przemocy i prześladowań. Okres ten często nazywa się „wielkim uciskiem”. Począwszy od najwcześniejszego okresu historii Kościoła, a skończywszy na połowie XIX wieku, każdy nauczyciel chrześcijański nauczał, że Kościół przejdzie przez „wielki ucisk”. Dla Kościoła nie było to niespodzianką, gdyż przez cały czas wiedział on, że „musimy przejść przez wiele ucisków, aby wejść do Królestwa Bożego” (Dzieje 14:22).

Jednakże taka perspektywa była zupełnie nie do przyjęcia dla zwolenników „łatwego chrześcijaństwa”. Dlatego popularną stała się nauka, że Chrystus miałby potajemnie przyjść przed „wielkim uciskiem”, by zabrać Kościół ze świata. Tak „pocieszeni”, ci „chrześcijanie” mogli swobodnie zaspokajać swą ciekawość odnośnie proroctw, wiedząc, że spełnią się one po ich odejściu. Oczywiście taka ciekawość jest co najmniej bezużyteczna, ponieważ z zasady nie ma osobistego zastosowania.

To zdumiewające, że ta nauka stała się tak popularna, mimo, że Biblia nigdzie jej nie potwierdza, lecz w rzeczywistości w najbardziej zrozumiałych słowach naucza czegoś przeciwnego (por. 1 Tesaloniczan 4:13-5:11; 2 Tesaloniczan 1:5-10; 2:1-12; Mateusza 24:29-51; Łukasza 17:22-37). Och, jakże wielka jest zdolność serca to oszukiwania samego siebie! Czy masz taki rodzaj chrześcijaństwa, które wejdzie do Królestwa przez wiele ucisków? Tylko takie chrześcijaństwo cię zbawi!

10. Proroctwa i sąd
Wielu zwolenników „łatwego chrześcijaństwa” z zamiłowaniem studiuje proroctwa. Lecz biblijne proroctwa mają niepokojący nawyk - ciągle powracają z tematem nadchodzącego sądu. Słowa: „każdy otrzyma zapłatę według swoich uczynków” często powtarzają się w Biblii. Takie przypomnienia psują całą zabawę wielu bywalcom kościołów, budząc ich niespokojne sumienia!

Na ratunek śpieszy im popularny, proroczy scenariusz, którego naucza się w słynnej Biblii studyjnej. Naucza on, że w planie jest wiele sądów, a nie tylko jeden. Jakąż ulgę sprawia ta teoria takim bywalcom kościołów! Pozwala im ona zagłuszyć swe sumienia na prawdziwą rzeczywistość sądu, za pomocą studiowania liczby tych sądów i rozmieszczenia ich w proroczym scenariuszu. Mało tego, ta teoria zapewnia ich, że kryterium, na podstawie którego określone zostanie ich wieczne przeznaczenie w niebie lub w piekle na pewno nie będą ich uczynki. O nie! Skoro już raz podjęli „decyzję za Chrystusem”, pójdą oni na sąd zarezerwowany tylko dla chrześcijan. Ich uczynki zadecydują jedynie o tym, jak duża będzie ich torba nagród. Jeśli zadowolą się najskromniejszym miejscem w Nowym Jeruzalem, to nie muszą się troszczyć o święte życie lub dobre uczynki.

Ta nauka zaciemnia naukę biblijną na temat sądu i wypacza ją, będąc zagrożeniem dla ludzkich dusz! Jesteśmy sądzeni według naszych uczynków, ponieważ nasze uczynki ukazują nasze charaktery! Człowiek, którego uczynki i charakter są złe, nigdy nie stał się chrześcijaninem! Jezus powiedział: „Zasadźcie drzewo dobre, to i owoc będzie dobry, albo zasadźcie drzewo złe, to i owoc będzie zły: albowiem z owocu poznaje się drzewo. […] A powiadam wam, że z każdego nieużytecznego słowa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sądu. Albowiem na podstawie słów twoich będziesz usprawiedliwiony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony” (Mateusza 12:33-37). Jest jeden sąd, na którym nasze uczynki rozstrzygną, czy byliśmy autentycznymi chrześcijanami i czy naszym przeznaczeniem będzie niebo albo piekło (Mateusza 25:31-46; Dzieje 17:31; Jana 5:28, 29; Rzymian 2:7-10; 2 Piotra 3:3-13).

11. Nie sądźcie!
Jesteśmy tolerancyjnym społeczeństwem. Już nic nas nie razi. Nic oprócz tego, że ktoś nie jest tak tolerancyjny, jak my! Możemy wszystko tolerować, z wyjątkiem osoby, która nie chce czegokolwiek tolerować! Nic dziwnego, że naszym ulubionym wersetem biblijnym jest Mateusza 7:1: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.

Nowym „grzechem niewybaczalnym” jest „sądzenie”. Jakimże błogosławieństwem jest to „nowe przykazanie” dla „łatwego chrześcijaństwa”. Obłudnicy mogą pysznić się swoim naruszaniem Słowa Bożego, i mimo to bezkarnie paradować jako chrześcijanie. Nikt nie ośmieli się nazwać ich obłudnikami, ponieważ („O zgrozo!”) byłoby to „osądzanie ich”.

Powiedz komukolwiek, że on lub inna osoba czyni zło, a natychmiast zostaniesz skarcony słowami: „Nie sądźcie!”. Czy takie posługiwanie się tym wersetem jest właściwe? Najwyraźniej nie.

Nie może on znaczyć, że chcąc być „kochającymi chrześcijanami” musimy wyzbyć się wszelkiego duchowego rozeznania. Pięć wersetów dalej Jezus mówi: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł swoich przed wieprze” (Mateusza 7:6). Ten nakaz zakłada, że posłużymy się duchowym rozeznaniem. Kilka wersetów dalej Jezus powiedział: „Strzeżcie się fałszywych proroków […] po owocach poznacie ich” (Mateusza 7:15, 16, 20). Ponownie Jezus żąda od nas duchowego rozeznawania. Zdaniem Jezusa wyciągnięcie wniosku, że ktoś jest fałszywym prorokiem nie jest „osądzaniem”.

Czy chcąc uniknąć „osądzania”, musimy zachować takie oceniające wnioski tylko dla siebie? Stanowczo nie! Mateusza 7:1 nie naucza, że grzeszne jest stawianie czoła złu lub - jeśli to konieczne - publiczne demaskowanie go. Gdyby było inaczej, czy Jezus mógłby powiedzieć: „A jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go […]”? Czy Jezus mógłby też powiedzieć dalej: „A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz zborowi” (Mateusza 18:15, 17)? Jak apostoł Jezusa, Paweł mógłby stwierdzić: „Czy to nie wasza rzecz sądzić raczej tych, którzy są w zborze? […] Usuńcie tego, który jest zły, spośród siebie” (1 Koryntian 5:12, 13)?

Mateusza 7:1 nie zabrania nam ani wyrabiania sobie opinii na temat takich obłudników ani wyrażania jej. Jezus wyraził taką opinię właśnie w omawianym wersecie. W Mateusza 7:5 powiedział: „Obłudniku”. Jan Chrzciciel wyraził publicznie swą opinię o faryzeuszach, mówiąc im prosto w oczy: „Plemię żmijowe, kto was ostrzegł przed przyszłym gniewem?” (Mateusza 3:7). Musimy czynić podobnie. Jezus w tym samym rozdziale (Mateusza 7:15, 16, 20) nakazał: „Strzeżcie się fałszywych proroków […] po owocach poznacie ich”.

Nadszedł czas, by chrześcijanie przestali ulegać tej fałszywej interpretacji i zaczęli rozprawiać się z grzechem. „Kto gardzi Prawem, chwali grzesznika, kto strzeże Prawa, jemu przeciwny” (Przysłów 28:4, BT).

Zatem co znaczy tekst z Mateusza 7:1? W tym kontekście Jezus zabrania wyciągania lub wyrażania wniosków na temat bliźnich osobom, które nie dostrzegają swych własnych grzechów lub nie chcą się z nimi rozprawić. Mateusza 7:3-5 brzmi: „A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? […] Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego”. Jeśli na podstawie Mateusza 7:1 odmawiasz wyrabiania sobie i wyrażania (w razie konieczności) moralnych opinii, to wyznajesz, że nie chcesz dostrzegać swych własnych grzechów ani rozprawiać się z nimi. Odmowa stosowania moralnego rozeznania jest przyznaniem się do moralnego bankructwa! Oby Bóg dodał ci odwagi, byś przestał tolerować grzech u siebie i innych, bo taką tolerancją szkodzisz sobie i innym!

© 2006 Samuel Waldron
Tłumaczenie: Szymon Matusiak

Niebo będzie w niebie

http://www.teologia.protestanci.org/artykuly/art63.php 

Mateusz Wichary: "Niebo będzie w niebie."

Może to brzmi jak oczywistość, niemniej niebo będzie w niebie. I w związku z tym, wszystko, co się z niebem łączy, również będzie właśnie w niebie. Czyli wszelka doskonałość; absolutne szczęście, całkowity brak problemów. To wszystko będzie w niebie, a nie na ziemi, bo niebo będzie w niebie.

Czasem oczekując na pewne ważne decyzje w naszym życiu pomimo owej oczywistości faktu, że niebo będzie w niebie, zaczynamy się zachowywać w taki sposób, jakbyśmy oczekiwali na niebo na ziemi. Innymi słowy, mylimy je z niebem. Na przykład, są zbory, które mogą mylić niebo ze zbudowaniem czy kupieniem kaplicy. Wtedy, mówią, rozwiążą się wszystkie nasze problemy. A to przecież nieprawda. Czasem również jako zbory czy nawet okręgi mamy jakaś sprawę, która szczególnie nam doskwiera, jakiś problem, który bardzo mocno nas uwiera. I też jakoś nam się zaczyna wydawać, że jak już to coś pchniemy, czy rozwiążemy, to będzie niebo na ziemi.

Czasem pastorom może się wydawać, że jak tylko coś się ruszy w naszym zborze (coś, co stoi, jakaś służba, czy w ogóle, marazm, jaki zapanował wśród zborowników, brak ożywienia, zainteresowanie bardziej sobą niż Bogiem), to wtedy już pójdzie jak po maśle. Wszystko będzie inne. I znów, to nieprawda. Nie wszystko. Pojawią się nowe problemy, których być może nawet sobie nie wyobrażaliśmy, że mogą przyjść i skąd mogą przyjść.

Podobnie może być w życiu osobistym. Jakaś siostra, która bardzo oczekuje na męża, może sobie myśleć: tylko jego mi brakuje do pełni szczęścia. Oczywiście, to nieprawda. Samotność ma swoje problemy i małżeństwo ma swoje. Po prostu owa siostra jeszcze ich nie widzi, a brak, który odczuwa, sprawia, że ma zupełnie nierealistyczne spojrzenie na świat. Podobnie sprawa może wyglądać z oczekiwaną z utęsknieniem pracą, szczególnie, gdy jesteśmy bezrobotni. Wtedy, myślimy sobie, wszystko się zmieni w 100%. I znów, to nieprawda. Bezrobocie ma swoje problemy i bycie pracownikiem, czy nawet szefem, również. Albo, nowe mieszkanie. Młode małżeństwo może oczekiwać na nie bardzo mocno. Szczególnie, kiedy to ich wymarzony własny kąt. Wtedy, myślą sobie, wszystko się jakoś ułoży. I znów, to nieprawda. Nie wszystko.

Podobnie może tez być w osobistym życiu duchowym. Nowonawrócona osoba może z wielkimi oczekiwaniami wypatrywać swojego chrztu. Wtedy będzie członkiem zboru, doświadczy również zapłacenia ceny za swoje uczniostwo ze strony niewierzącej rodziny, przez jednoznaczne utożsamienie się z danym zborem i wyznawaną przezeń wiarą. Wtedy zacznie żyć pełnią życia chrześcijańskiego. I oczywiście, to wszystko będzie miało miejsce, niemniej z tą pełnią to nie do końca jest prawda. Życie chrześcijanina na ziemi jest życiem chrześcijanina na ziemi, a nie w niebie, co oznacza że wszystko się nie zmieni.

Znów chrześcijanie dłużej wierzący mogą wyczekiwać na jakiś punkt zwrotny w swym życiu. Może tęsknią do zupełnej bezgrzeszności; mają wielkie pragnienie bycia zupełnie świętym i oddanym Bogu. I szukają sposobu, by tak właśnie się zaczęło w ich życiu dziać. To może sprawić, że zaczną słuchać osób, które będą ich namawiać do przeżycia chrztu w Duchu Świętym, czy tez wzywać do napełnienia się Duchem. Wtedy, obiecuje im się, wszystko się zmieni. Zaczniesz być tak święty jak jeszcze nigdy nie byłeś (czy byłaś). Zapanuje w Twoim życiu wreszcie prawdziwa doskonałość świętości. To znów, oczywiście kłamstwo. Uwolnienie od tego ciała śmierci nastąpi dopiero, gdy Chrystus powróci; niebo będzie w niebie.

Oczywiście, te kroki, czy chwile, które opisałem w bardzo istotny sposób ZMIENIĄ bądź mogą zmienić nas i nasze życie. Nowa kaplica z pewnością jest wspaniałym narzędziem, które Bóg może użyć aby rozkrzewiać szerzej Ewangelię; które ułatwia nam głoszenie, oraz w końcu, które daje nam radość i umożliwia np. dłuższe społeczności, czy organizowanie różnych zborowych wydarzeń w tygodniu. Rozwiązanie jakiegoś palącego problemu z pewnością oczyszcza kościół i daje fundament pod budowanie czegoś nowego. Przełamanie snu duchowego w zborze niewątpliwie sprawi, że zaczniemy doświadczać nowych, wspaniałych błogosławieństw. Małżeństwo znów, poza decyzją o zaufaniu Chrystusowi, jest prawdopodobnie najbardziej brzemienną w skutki decyzją życia. Nowa praca czy nowe mieszkanie jest wspaniałym źródłem radości a przede wszystkim w oczywisty sposób pomaga nam żyć. Chrzest czy doświadczenie Bożej bliskości w jakiś szczególny sposób to również doświadczenia, które kształtują bardzo wyraźnie nasze życie.

Czy pamiętamy jednak, że niebo będzie w niebie? Czy pamiętamy, że pomimo niewątpliwej wartości tych wszystkich wydarzeń one nie są odpowiedzią na wszystkie problemy? Że nie sprawią, że pozbędziemy całkowicie się bólu, cierpienia, rozczarowań, grzechu w naszym sercu, problemów i w końcu konieczności ciągłego wyczekiwania na to miejsce, gdzie właśnie tego wszystkiego - w odróżnieniu od ziemi - już doświadczać nie będziemy?

Jeśli o tym nie pamiętamy, to żyjemy fikcją. Czyli karmimy się złudnymi nadziejami, "pobożnymi życzeniami"; naiwnymi i nie mającymi nic wspólnego z Bożą prawdą ckliwymi myślami, które wcale się Bogu nie podobają, bo są cukierkową, nie mającą zbyt wiele wspólnego z prawdziwym chrześcijaństwem bajeczką; są oczekiwaniem na drogę na skróty, które nie ma. Niebo będzie w niebie, a teraz jesteśmy na ziemi, i doświadczamy tego wszystkiego, co się z ziemią wiąże.

Oczywiście, mamy prawo oczekiwać od Boga, że będzie lepiej. Że będzie nas zmieniał; że będzie rozwijał nasze zbory; że będzie czuwał nad naszym życiem; że będzie nas prowadził, i przekształcał mocą Ewangelii Chrystusowej i swego Ducha. Mamy prawo oczekiwać na Boże działanie. Mamy prawo, i zaszczyt i wielki przywilej prosić Boga o Jego ingerencję, i posiadamy wspaniałe obietnice, że prawdziwie słucha nas, i chce słuchać, i chce odpowiadać i zmieniać świat poprzez nasze modlitwy. Niemniej, niebo będzie w niebie.

Doznasz rozczarowania, jeśli o tym zapomnisz. Oczekując nieba na ziemi, prędzej lub później przekonasz się, że niebo będzie w niebie. Tak to Bóg zaplanował i tak to właśnie będzie. I będzie to bolało. Więcej, może nawet zwrócisz się z pretensją do Boga: "Boże, to nie tak miało być. Dlaczego znów doświadczam cierpienia? Dlaczego dalej są problemy? Dlaczego to już nie jest czas na odpoczynek, ale cały czas musze walczyć ze sobą, z moim grzechem? Dlaczego? Boże, czy mnie opuściłeś? Czy ja w ogóle jestem Twoim dzieckiem? A może to Ciebie tak naprawdę nie ma?"

Dalej, jeśli kogoś nauczałeś, że niebo może być na ziemi, to możesz zranić ludzi. A Pan Jezus wyraźnie powiedział, że lepiej by było dla Ciebie, byś zginął, niż byś zgorszył maluczkich (Mt 18:6). Nie wolno nam dawać innej nadziei, niż tej opartej na Bożych obietnicach, bo innej po prostu nie ma. I ta, która jest, jest wspaniała, choć często nie zaspokaja naszego pędu do doświadczania wszystkich błogosławieństw teraz. A teraz jeszcze na pełnię nie jest czas. Bo niebo będzie w niebie. Dlatego również taka postawa nie oddaje chwały Bogu, bo lekceważy cechy etapu w historii zbawienia, który dał Bóg.

Cóż więc mamy robić? Myślę, że odpowiedzią jest dla nas Księga Kaznodziei Salomona. Salomon widział bardziej niż każdy z nas zarówno blaski jak i cienie życia. Mógł mieć wszystko i w pewnym sensie wszystko, przez swoje odstępstwo od Boga, stracił. Doświadczył i dobrego i złego w stopniu, w którym nam to nie jest dane. Jego kazanie uczy nas trzech rzeczy: po pierwsze, bardzo wyraźnie, że ziemia to nie niebo. Marność nad marnościami. Nie zaprzeczajmy temu. To głupota, marzycielstwo czy wręcz szaleństwo temu zaprzeczać. Po drugie, że mamy się cieszyć. Bo mamy w owej marności, pomimo pewnej niedoskonałości, którą wszystko jest naznaczone, powody ku temu; i brakiem wdzięczności wobec Boga jest lekceważenie tych błogosławieństw, które na nas zsyła - jedzenia, picia, piękna żony (siostry musza wybaczyć Salomonowi typowo męski punkt widzenia - w końcu był mężczyzną; niemniej, z pewnością wniosek Salomona odnosi się również do sióstr i ich mężów) i możliwości życia wiarą, w pojednaniu z Bogiem, w którego ręku jest wszystko. W końcu, po trzecie, że należy pamiętać o dniu sądu. A więc, że niebo nadejdzie. Przynajmniej dla niektórych. I w związku z tym, będąc owymi niektórymi, mamy pełne prawo żyć w owej wielkiej radości, że niebo będzie niebem, i choć na razie nieba nie ma, to będzie, a my tam będziemy.

Szanowny Czytelniku! Czy masz pewność, że Ciebie tam nie zabraknie? Obyśmy się tam wszyscy spotkali; obyśmy teraz potrafili się cieszyć z tego, co Bóg nam daje; i również teraz cieszyć się tym, co, choć nie jest, to z pewnością będzie. Bo niebo, nie co innego, ale prawdziwe niebo, będzie w niebie!

Zaklinanie rzeczywistości

http://www.teologia.protestanci.org/artykuly/art20.php 

Mateusz Wichary: "Zaklinanie rzeczywistości."

Kontrola nad rzeczywistością, z której wynikają próby jej sprawowania, czyli „zaklinanie” rzeczywistości to jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy, z odczuwanych przez człowieka braków. Użyłem słowo „zaklinanie” gdyż kojarzy się z obrazem węża, który zaklęty, robi to, co każe mu zaklinacz. Człowiek chce kontrolować rzeczywistość, bowiem brak tej kontroli oznacza konieczność doświadczania rzeczy przykrych. Naprawdę przykrych. Poczynając od różnego rodzaju „wypadków losowych” jak wypadki, awarie, przez niepowodzenie w interesach – zdrada współwłaściciela, sprzeniewierzenia finansowe, po sprawy tak poważne jak śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalne choroby czy wojny. Gdybyśmy mogli czuwać sami nad swym losem, moglibyśmy sprawić, by tego wszystkiego nie doświadczać.

Świeckie zaklinanie
Tak wiec człowiek wymyślał i wymyśla przeróżne techniki zaklinania rzeczywistości; odżegnywania zła, zapewniania sobie bezpieczeństwa. Zasadniczo można podzielić je na dwa rodzaje: jedne, to działania wymierne. Np. dochodzenie do bogactwa, które – jako pewna wymierna wartość – odgradza bogatego od pewnego rodzaju problemów; sprawia, że kontroluje porównywalnie większy wycinek rzeczywistości, niż ogół. Oczywiście, jest to różnica istotna – ze względu na nią, pewną widoczną różnicę między biedakiem a bogaczem ci ostatni w pewnych kulturach byli traktowani jako bardziej podobni do bogów.1 Ale jednocześnie różnica, która dla wielu jest mimo wszystko drugorzędna. Dlatego, że nie jest w stanie uchronić człowieka od największych tragedii; i nie jest w stanie zapewnić prawdziwego szczęścia.

Drugi sposób zaklinania dotyczy działania wobec niepoznawalnej sfery. Człowiek stoi w obliczu Nieznanego, który ma na niego wpływ. Nieznanego i niewidzialnego, które kształtuje jego los. Nie ma człowieka, który w jakiś sposób by nie był świadomy istnienia tej sfery rzeczywistości. Wszyscy bowiem w jakiś sposób do tej sfery odnosić się musimy. Popatrzmy na kilka przykładów.

Horoskopy – to koncepcja ujarzmienia, zaklęcia Nieznanego poprzez posłuszeństwo wpływowi gwiazd, które – jak zakłada owa koncepcja rzeczywistości – są owym niewidzialnym wpływem, który nas kontroluje. BądĽ posłuszny ich rytmowi, a zyskasz sukces – brzmi założenie tego systemu. Zwróćmy uwagę, jak wiele osób wierzy tej obietnicy.

Wszelkiego rodzaju zaklęcia, oraz ceremonie i ryty, które mają w jakiś sposób owo Niewidzialne zatrzymać bądĽ ułagodzić. Amulety. To element wszystkich religii na ziemi. Każda z nich widzi siebie jako pewnego rodzaju pośrednika pomiędzy człowiekiem – wiernym – a owym niebezpiecznym, niepoznawalnym empirycznie światem, który ma tak duży nań wpływ. Posłuszeństwo w wypełnianiu owych rytów i ceremonii ma zapewnić przywileje i ochronę.

Pozytywne wyznawanie – to jeszcze jeden sposób na „zaklęcie” rzeczywistości. Zakłada, że rzeczywistość w jakiś sposób jest zależna, czy poddaje się w swej formie, naszym umysłom. Dlatego należy być pozytywnie nastawionym, aby ją kształtować w sposób, który dla nas jest korzystny.

Chrześcijańskie zaklinanie?
A co z chrześcijaństwem? Czym ono jest?
Oczywiście, dla wielu religioznawców chrześcijaństwo jest po prostu jedną z wielu innych dróg dotykania niewidzialnego w tym samym celu – aby je zakląć i uczynić przyjaznym dla człowieka. Ale to nieprawda. Kiedy patrzymy na Biblię i jej przekaz, nie jest ona pisana przez autorów zainteresowanych po prostu wpływem na rzeczywistość. Gdyby tak było, Biblia byłaby pełna różnych formuł i rytów, które zapewniają kontrolę nad światem. Tak nie jest. Główny cel Biblii to objawić Boga i pokazać, w jaki sposób ratuje człowieka od grzechu, oraz wskazać, jak człowiek ma na to działanie odpowiedzieć.

Biblia jasno stwierdza, kto kontroluje rzeczywistość. To Bóg, Jahwe, Ojciec Syn i Duch Święty, jak dowiadujemy się z NT. Bóg, którego kontrolować się nie da.

I to chyba najważniejsza różnica. Naszego Boga kontrolować się nie da. W związku z tym nasza religia (pewne ryty, które stosujemy, nasze formy pobożności) nie jest w swej treści skoncentrowana na zaklinaniu rzeczywistości poprzez manipulowanie Bogiem, ale na poznawaniu Boga i życiu z Nim w zgodzie we wszystkim, co zrządzi.

Modlitwa nie jest więc sposobem zmuszenia Boga do czegoś; sposobem manipulacji, ale wyrażeniem Bogu naszych próśb, które – znając go – prosimy, aby spełnił. Czy nie modlimy się z tych samych pobudek, co reszta świata – aby zapewnić sobie powodzenie? Myślę, że często tak. Ów strach przed światem jest uzasadniony, i samo to, że go odczuwamy nie oznacza, że czynimy coś złego. To, co jednak ważne, to wskazać, że chrześcijaństwo, choć zawiera się w nim również odpowiedĽ na tą potrzebę człowieka – i to w zgodzie z wolą Bożą, który chce, aby wszystko Jemu powierzać – nie kręci się wokół tej koncepcji kontrolowania świata; ale raczej – tą kwestię tłumacząc w sposób jednoznaczny (Bóg kontroluje jak chce) koncentruje się na zagadnieniu życia w zgodzie z Nim, życia z Bogiem – a więc walki z grzechem, życia w wierze, a nie w oglądaniu – w świetle tego wszystkiego, co mamy w Chrystusie raczej niż w kontroli tego, co nas otacza.

Dwie postawy
Tu warto dodać, że istnieją trendy w chrześcijaństwie, które ów punkt ciężkości przesunęły niestety właśnie na zagadnienie kontroli rzeczywistości. Wynika to z faktu, iż niektórzy nauczyciele chrześcijańscy odmawiają Bogu kontroli nad wszelkimi wydarzeniami w świecie. Odmawiają w tym sensie, że mówią, że On zawsze chce nam błogosławić – czytaj: dawać to, czego chcemy. Czyli: Bóg zawsze chce, żeby było nam dobrze. To ich punkt wyjściowy. W kontraście stoi tu koncepcja, prawdziwie biblijna, która brzmi: Bóg nas zawsze kocha, ale tą miłość wyraża jak chce i mi nic do tego. Te dwa punkty wyjściowe tworzą dwie różne koncepcje chrześcijaństwa.

Jeśli Bóg zawsze kocha, ale ta miłość nie oznacza, że wszystko, co mnie spotyka wygląda dobrze i miło, to uczę się to zło przyjmować. Jak Job. I ufać Bogu. Jak Job. „Pan dał, Pan wziął; niech będzie imię Pana błogosławione.” Wcale mnie to nie cieszy. Ale chcę ufać, bo znam Boga i wiem, że ów czas teraz nie wyraża wcale w pełni Bożej miłości. Będzie taki czas. Wiem też, że problemem jest grzech – i że to grzech powoduje dużo zła. Ale wiem, że ten świat przeminie. Na razie mam ufać i kochać. Czasem mogę Bogu zadawać bardzo trudne pytania – jak Job i Jeremiasz. Czasem mogę nawet przekląć dzień swego narodzenia, bądź uznać, że nienarodzone mają lepiej – znów jak Job i Jeremiasz. Ale ostatecznie moim celem jest zachowanie wiary i uwielbienie Boga we wszystkim, co przechodzę.

W tym ujęciu, ujęciu, które moim zdaniem jest biblijne, widać, że temat zaklinania rzeczywistości jest drugorzędny. Pewnie, że wolałbym, żeby zło mnie nie spotykało. Pewnie, że się modlę. Ale koncentruję się na Bogu i wiem, że to On zadziała, jak chce. Nie koncentruje się na „technice” zaklinania, bo ona jest zupełnie drugo-, jeśli nie trzeciorzędna.

Przypatrzmy się drugiemu ujęciu. Jeśli Bóg chce nam błogosławić, a nie zawsze czujemy się błogosławieni, to oznacza, że Bóg pomimo swoich chęci, wymaga pomocy. A tej pomocy wymaga najwyraźniej dlatego, że ktoś jeszcze ma dużo do powiedzenia. Tym kimś jest oczywiście szatan. Dalej, jeśli wszystko zło, które mnie spotyka, spotyka mnie w pewnym sensie wbrew Bożej woli, a za nie odpowiada szatan, to najwyraźniej szatan jest bardzo silny. Ba! czasem nawet wygląda na to, że naprawdę wyjątkowo silny, bo jego wpływu widzę więcej niż Bożego.

O co walczymy? Walczymy o błogosławieństwo = powodzenie we wszelkich dziedzinach. Jak walczymy? Z szatanem. W jaki sposób? Tu pojawia się problem, bowiem Biblia zasadniczo nie podaje nam żadnych wiadomości na ów temat, jak walczyć z szatanem o błogosławieństwo, ponieważ taki problem w niej nie istnieje. No ale to przecież jeden z najważniejszych problemów! A więc, należy rozwiązanie znaleźć.

Tak dochodzimy to przeróżnych technik chrześcijańskiego „zaklinania” rzeczywistości. Technik, które z łatwością wokół siebie dostrzeżemy w niektórych charyzmatycznych zborach. Popatrzmy, jak wiele tam jest nauczania o różnych dziwnych aspektach „walki duchowej” która w ogóle nic wspólnego z Pismem nie ma. Czyż nie warto się nad tym zastanowić? Bóg w Swym Słowie nie wyposażył nas do walki duchowej! Albo zapomniał, i teraz potrzeba zupełnie nowych objawień, albo najwyraźniej nie jest to Boża droga. Jednocześnie w takiej atmosferze zanika nauczanie o tak podstawowych i centralnych tematach, jak zbawienie, bogactwo, jakie mamy w Chrystusie, łasce (łaska rozpatrywana jest z perspektywy duchowej walki, jak i mocy imienia Jezus) i – walce z grzechem.2

Dlatego typowy nie-taki-charyzmatyk czuje się w owych zborach zupełnie obco. I dlatego ów „walczący z demonami chrześcijanin” nie czuje w ogóle żadnego zainteresowania owymi nie-duchowymi nauczaniami w tradycyjnych zborach.

Co robić? Przede wszystkim nie dać się zwieść. Świat nie kręci się wokół mojego nowego samochodu. Bóg wcale niekoniecznie chce mi go dać. Najważniejsze w życiu nie jest błogosławieństwo finansowe i wygody. Błogosławieństwa Jezusa brzmią zupełnie inaczej (patrz Mt 5), jako chrześcijanie mamy być jego naśladowcami; nawet pobieżne przyjrzenie się Jego życiu wyjaśnia, dlaczego wcale niekoniecznie ma nam być zawsze dobrze i miło.

Po drugie, tłumaczyć i wyjaśniać takim osobom, skąd się bierze ów akcent w ich nauczaniu. Nie bierze się z Biblii. Bierze się z fałszywej koncepcji światopoglądowej. I w końcu, z cierpliwością znosić w miłości w nadziei, że Pan Bóg wyprostuje to wszystko, co człowiek w swym grzesznym skoncentrowaniu na sobie wykrzywia.

Przypisy:

1 Np. w religiach Mezopotamii wyżsi bogowie zmuszali do pracy niższych bogów, którzy aby uwolnić się od tego przykrego obowiązku stworzyli ludzi. Skutkiem tego, oczywiście, ci z ludzi, którzy pracowali najmniej, byli najbardziej podobni do bogów. Lub, w hinduskim systemie kastowym – wyższe kasty są bardziej „duchowe” – bardziej powiązane z wyższym światem bóstw i duchów. Oczywiście, owe wyższe kasty w bardziej przyziemnym wymiarze są po prostu bogatsze niż reszta.
2 Nie chcę zaprzeczyć, że istnieje walka duchowa w takiej właśnie bardzo wyraźnej formie, szczególnie w sytuacjach misyjnych. Chodzi mi raczej o walkę duchową traktowaną jako sposób osiągnięcia błogosławieństwa.

niedziela, 4 marca 2012

RACHUNEK SUMIENIA

Konferencja na temat codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia

Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga,
a nie od Ciebie;
tak jednak dokładaj wszelkich starań,
jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.
Św Ignacy Loyola

Człowiek jest stworzony... dla Boga (aby Go słuchać i odpowiadać). Wizja człowieka i Boga.

Głównym przesłaniem Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego jest odnajdywanie Boga w całej otaczającej nas rzeczywistości, poznawanie i słuchanie Boga mieszkającego, mówiącego i działającego w głębi każdego z nas i wokół nas oraz uwrażliwienie człowieka i uzdolnienie go do odpowiadania na te wezwania, do podejmowania współpracy z Bogiem. Przywrócenie tej zdolności człowieka do głębokiego porozumienia z Bogiem, a co za tym idzie z całym światem św. Ignacy nazywa uporządkowaniem życia: "Ćwiczenia duchowe, mają na celu odniesienie zwycięstwa nad samym sobą i uporządkowanie swego życia tak, by nie ulegać jakiemukolwiek nieuporządkowanemu przywiązaniu." (CD 21).

Jaki jest mój obraz Boga (moja wizja Boga)?

Wczytując się w Ewangelię św. Jana odnajdujemy w niej niezwykle istotne przesłanie. Mamy trwać w miłości Bożej: "Wytrwajcie tedy we Mnie do końca, to i Ja będę trwał w was. Jak latorośl nie wszczepiona w winny krzew nie może sama przynosić owocu, tak też i wy, jeśli nie będziecie trwać we Mnie" (J 15, 4).
Często, gdy mówimy, myślimy o miłości Bożej, odnosimy się do naszej własnej wizji trwania w tej Miłości, odpowiadania na nią. Jaką wizję noszę w sobie? Na czym ona polega, co jest jej istotą? Uogólniając, można wskazać dwa sposoby postrzegania Bożej miłości i odpowiadania na nią.
Jedną z odpowiedzi na tę Miłość jest przede wszystkim wypełnianie przykazań. Podkreślana jest tzw. czystość kultowa, religijna, gdzie na pierwszym miejscu liczą się przykazania rozumiane jako litera prawa oraz poprawność ich wypełniania przez człowieka Św. Paweł inaczej jednak widzi miłość chrześcijańską: "On też sprawił, że mogliśmy stać się sługami Nowego Przymierza, przymierza nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia" (2 Kor 3, 6). A więc istnieje przymierze litery, przymierze gdzie osiągamy sprawiedliwość przez wypełnianie przykazań, zasad, reguł, tradycji itd. Jest to stare przymierze. Istnieje także przymierze Ducha, które nie zabija, ale daje życie. To jest przymierze, na mocy którego życie otrzymujemy od Boga, nie możemy go dać sobie sami. Możemy ten dar życia jedynie przyjąć i rozwijać, w sobie i w innych.
Inną odpowiedzią na Miłość może być przede wszystkim poszukiwanie bliskości z Bogiem, Jego obecności we wszystkich rzeczach i współpraca z tą Obecnością. Szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach jak mówi św. Ignacy, rozumiejąc pod pojęciem .rzeczy. całą otaczającą nas rzeczywistość, wszystko co robimy i czym na co dzień się zajmujemy: rozmowy, spotkania, praca, obowiązki, czas posiłku, odpoczynku itd.
Jaka jest różnica pomiędzy pierwszym podejściem do miłości (modelem duchowości), a drugim? W pierwszym żyjemy w nieustannym strachu, obsesji: czy jesteśmy wystarczająco sprawni, odpowiedzialni, wystarczająco silni, zdolni. Akcent jest położony na nasze osoby, na nas samych, na naszą odpowiedzialność (syndrom Zbawiciela).
W drugim sposobie przeżywania Miłości na pierwszym miejscu stoi Pan Bóg i Jego miłość. Nasza troska to nie tyle troska o czystość rytualną, co przede wszystkim o bycie z Bogiem, o trwanie w Nim i z Nim. Już samo trwanie w Nim będzie przynosiło owoce. Ale nie skupiamy się wtedy na przynoszeniu owoców, lecz na trwaniu w zaufaniu do Boga, wierze w Jego miłosierdzie, które jest ponad wszystko, ponad naszą słabość i grzech
Jest to cel do którego winniśmy zmierzać w naszej drodze miłości Boga, bliźniego i siebie samych. Dobrze opisuje to belgijski karmelita Wilfrid Stinissen:
Świętość nie polega na bezbłędności, ale na absolutnym zaufaniu i zawierzeniu Bogu. Nie chodzi o to, by być coraz doskonalszym, a nie wzrastać przy tym w ufności. To bez znaczenia, czy masz wiele wad, wystarczy, że masz świadomość bezgranicznej, miłosiernej miłości Boga i w niej pokładasz nadzieję. Akcent jest więc skierowany nie na człowieka, ale na Boga: to nie "ja chcę być święty", ale "jakże Ty jesteś dobry, mój Boże!" Świętość to nie wymagania, lecz dar; to nie, że "muszę zrobić tak a tak", ale "trzeba bym liczył na Boga".
Aby zostać świętym, nie trzeba do tego specjalnych predyspozycji; ani silnej woli, ani dobrego charakteru, ani szczególnej odwagi. Nie chodzi tu o to, by być wielkim, lecz by być małym; nie dorosłym, lecz dzieckiem; nie bogatym, ale ubogim.
Dlaczego trzeba o tym powiedzieć omawiając ignacjański rachunek sumienia? Odpowiedź jest prosta: nasza wizja duchowości, miłości Boga przekłada się na wszystkie nasze działania, w tym na nasze podejście do modlitwy rachunkiem sumienia.. Przy pierwszej wizji chrześcijaństwa będzie nam groziło to, że rachunek sumienia stanie się narzędziem doskonalenia się, świetnym narzędziem dla perfekcjonistów i niczym więcej. Narzędziem dręczenia siebie i wyrzucania sobie własnej niedoskonałości. Jeśli jednak podejdziemy do rachunku sumienia przede wszystkim jako do praktyki uczenia się wrażliwości na obecność Boga w świecie i na to jak na tę obecność odpowiadamy, wtedy mamy szansę wzrastania w miłości, której nauczał Jezus.

Schemat Ignacjańskiego Rachunku Sumienia

Rachunek sumienia proponowany przez św. Ignacego (ĆD 43) jest dość prosty w swojej dynamice. Zawiera pięć podstawowych kroków:
  1. stanięcie w obecności Bożej i dziękczynienie za otrzymane łaski;
  2. prośba o łaskę uzdalniającą nas do dostrzeżenia grzesznych postaw w minionym dniu;
  3. refleksyjne spojrzenie na miniony dzień - zatrzymanie się nad wydarzeniami, poruszeniami, uczuciami, myślami;
  4. prośba do Boga o dar wdzięczności za Jego miłość i o dar uzdrawiającego żalu za grzech, słabość, popełnione zło;
  5. spojrzenie w przyszłość - konkretne postanowienie, decyzja będąca owocem tego, co się zrozumiało i zobaczyło.
Rachunek sumienia to czas intymnego spotkania człowieka z ogromną i bezwarunkową miłością Boga, uwzględniający bardzo konkretnie i w pełni całą osobę oraz warunki, wydarzenia, okoliczności życia człowieka. Przynosimy na to spotkanie wszystko: to kim i jacy jesteśmy. Wszystko, co się wydarzyło, co jest słabością, grzechem, niepokojem, bólem, cierpieniem, ale także to, co stanowi siłę, sukces, radość, zwycięstwo. Przynosimy cały ten "bałagan" - bogactwo mojego wnętrza po to, byśmy mogli doświadczyć i usłyszeć w nim Boga i poznać siebie, byśmy mogli dostrzec konkret działania Miłości w naszym życiu i potrafili odpowiedzieć na wezwania, propozycje, zachęty, pouczenia, które Bóg do nas kieruje.
Nazwa modlitwy: rachunek sumienia wywoływać może skojarzenia z koniecznością drobiazgowego rozliczania się przed Panem Bogiem, zbierania .plusów. i .minusów., które podsumowane na zakończenie, dadzą wynik - ocenę: dobry lub zły. Na początku praktykowania tej modlitwy może wydawać się ona działaniem bardzo formalnym: dokładnie zaprogramowane 15 minut, wiadomo co po kolei należy zrobić i do jakiego celu dojść - podjąć decyzje, postanowienia.
Nie taka jest jednak istota ignacjańskiego rachunku sumienia. Nie chodzi o prowadzenie buchalterii naszych grzechów i słabości, czy "odfajkowanie" kolejnego ćwiczenia. Pan Bóg doskonale zna nasze grzechy i słabości i nie ma potrzeby, żebyśmy dla Niego sporządzali specjalne listy i zestawienia. Nie chodzi też o to, żeby uspokoić własne sumienie, poświęcając 15 minut na kolejne "ćwiczenie", które będzie wynikało tylko z obowiązku, a nie z potrzeby serca i miało na celu samodoskonalenie.
Celem rachunku sumienia jest spotkanie, w intymności własnego serca z miłującym Bogiem i sobą samym, właśnie w atmosferze tej Miłości. Spotkanie z Bogiem, który konkretnie mnie pozwala się odnaleźć, doświadczyć, usłyszeć i rozpoznać. Jest to odkrywanie śladów Boga w sobie i w otaczającej rzeczywistości, aby nabrać umiejętności znajdowania i rozpoznawania Go we wszystkich rzeczach - rozeznania Jego obecności i wezwań i odróżniania ich od innych, nie pochodzących od Boga.
Warunkiem stawianym wyraźnie i wymaganym przez św. Ignacego jest systematyczność (codzienność) tej modlitwy. Autor Ćwiczeń Duchowych dopuszcza nawet czasem skrócenie czasu codziennej medytacji, jednak nie znajduje okoliczności, które zwolniłyby człowieka z odprawienia rachunku sumienia.
Systematyczne odprawianie rachunku sumienia rozbudza naszą wrażliwość, chociażby poprzez uczenie się wdzięczności i otwiera szerzej oczy na Jego obecność. Dzięki codziennemu praktykowaniu tej modlitwy dokonuje się w człowieku proces głębokiej, wewnętrznej przemiany, której źródłem jest prawdziwe spotkanie z Bogiem, podejmowanie z Nim współpracy dla dobra własnego innych ludzi.
Ta forma codziennej modlitwy jest niezbędna i niezastąpiona w dążeniu człowieka do rozwoju i pogłębiania osobistej relacji z Bogiem, samym sobą i otaczającą rzeczywistością.
Jest to kilkunastominutowe spotkanie z prawdziwym, żyjącym Bogiem miłującym, przebaczającym i wskazującym drogę.

Miejsce i czas

Znajdźmy miejsce spokojne i odpowiedni czas, który pozwoli na kilkunastominutowe wyłączenie się, zdystansowanie do tego, co dzieje się wokół. Czasem właśnie to może stanowić największą trudność: znaleźć spokojną chwilę i miejsce w naszym zaganianym i hałaśliwym życiu. Zacznijmy od uświadomienia sobie gdzie i po co przyszliśmy, abyśmy byli obecni "tu i teraz". Jest to chwila wyciszenia, zatrzymania, potrzebna abyśmy "przyszli do siebie" oraz stanęli w obliczu Bożej miłości, z pragnieniem poznawania i słuchania - pragnieniem prawdziwego, głębokiego spotkania z Bogiem i sobą samym, a także wyrażenia wdzięczności za to, kim jesteśmy, czym zostaliśmy obdarowani, nawet jeśli w danej chwili otrzymane dary wydają się nam zbyt "trudne do udźwignięcia".
Na rachunek sumienia poświęćmy 15 minut.

Dziękczynienie

Podstawową dyspozycją dla rachunku sumienia jest wdzięczność. Według św. Ignacego człowiek po to jest stworzony, aby Pana Boga swego chwalił, czcił i Jemu służył. Św. Ignacy uważał brak wdzięczności za najgorszy z grzechów. Z niego rodzą się wszystkie inne grzechy. Dziękczynienie uwalnia nas od pychy, która przybiera różne maski, np. niezadowolenie, zazdrość, złość, rozczarowanie, frustrację. Pycha wiedzie do pesymizmu, dziękczynienie natomiast zwraca nas ku Dawcy i prowadzi do uwielbienia i radości.
Postawa wdzięczności zbliża nas do Boga, otwiera na Jego miłość, pogłębia naszą relację z Bogiem i sobą samym. Bóg stopniowo ukazuje nam, że nawet najbardziej oczywiste czy niezrozumiane przez nas doświadczenia i wydarzenia są Jego darem i daje nam poznać czemu one służą. To nie Bóg wzrasta z powodu naszego dziękczynienia, ale my sami.
Dziękujmy za konkretne zdarzenia, ludzi, za nasze pragnienia, postawy, czyny, takie, jakimi one są. Nie szukajmy chwil szczególnie przyjemnych lub nieprzyjemnych, nie próbujmy ich w tym momencie oceniać. Po prostu dziękujmy za to, co się zdarzyło, za co jesteśmy zdolni i chcemy Bogu dziękować. Nie szukajmy powodów wielkich, ważnych, dziękujmy za wydarzenia, doświadczenia, także te najmniejsze, które wydają się mało istotne.
Zobaczmy jaka jest nasza wdzięczność za to wszystko, co nas w danym dniu spotkało. Czy znajdujemy powody do dziękczynienia i jakie one są? Nasza wdzięczność powinna dotyczyć spraw konkretnych i osobistych, tj. dotykających nas bezpośrednio. Możemy zapytać:
  • Za jakie wydarzenia, doświadczenia, spotkania dzisiejszego dnia chcę Bogu dziękować?
  • Kto i czym mnie dziś obdarował, ile osób się dla mnie trudziło?
  • Jak Bóg dziś pracował dla mnie, co dla mnie uczynił, czym mnie obdarował, czym sprawił mi radość, a co było trudne, bolesne?
  • Jaki trud, wysiłek, jakie zwycięstwo nad własną słabością odniosłam/em ja?
  • Co zbliżyło mnie do Boga, innego człowieka, siebie samej/samego?
Bądźmy w tym szczerzy, autentyczni, nie udawajmy wdzięczności. Nie wymuszajmy na sobie tej postawy, lecz zobaczmy co (jakie doświadczenia) niemal automatycznie rodzi naszą wdzięczność, a za co jest nam trudno dziękować. Skąd bierze się ta różnica?

Prośba o Światło Ducha Św. pomocne w poznaniu prawdy o swoim wnętrzu w perspektywie Bożej miłości.

Abyśmy mogli dowiedzieć się czegoś o sobie, winniśmy prosić Boga o światło i z pokorą przyjąć wszystko, co się Bogu spodoba nam pokazać.
Akceptujące spojrzenie na siebie nie jest możliwe bez Bożej miłości i światła. Dlatego już na początku tej modlitwy zwracamy się do Boga o oczy otwarte i serce wrażliwe, o umiejętność spojrzenia na siebie w świetle Jego miłości, o odwagę poznania prawdy. Pozwólmy pouczyć się Bogu o tym, co jest prawdą o nas samych, uzdrowić i przemienić to, co wymaga nawrócenia oraz pogłębić, umocnić dobro w nas.
Prośmy o łaskę widzenia siebie tak, jak widzi każdego z nas Bóg, czyli z perspektywy Miłości i Miłosierdzia, z gotowością do nieustannego wybaczania i podnoszenia z upadków. Bóg nie widzi nas tak okrutnie i bezwzględnie, jak to często my sami siebie postrzegamy.
Pozwólmy pouczyć się Bogu o tym, co jest naszym grzechem i prosić o łaskę oderwania się od tego, co w nas grzeszne i słabe. Rachunek sumienia pozwala odkryć grzech po jego skutkach i znienawidzić go. Kluczem w rozumieniu grzechu jest cierpienie Boga-Człowieka. Trzeba pamiętać, że nasze doświadczenie bólu jest tylko skromnym odbiciem bólu Boga, który cierpiał po to, abym ja nie musiała/musiał cierpieć trwając w grzechu. Bóg dokonał tego z miłości konkretnie do mnie, nie do jakichś ludzi, ale właśnie do mnie...
Boża miłość, Jego światło to dary, które otrzymujemy nieustannie, wszystko to Bóg daje nam do dyspozycji w każdej chwili, kiedy tylko zechcemy, jesteśmy zdolni z nich skorzystać. Prośba o światło Ducha św. na początku rachunku sumienia to w rzeczywistości nie tyle wołanie do Boga, aby dał to Światło, bo ono ciągle świeci, lecz niezbędna dla człowieka chwila uświadomienia sobie potrzeby tego Światła oraz tego, że to człowiek musi podjąć decyzję wejścia w jego krąg - jest to prośba o pragnienie, odwagę zobaczenia siebie i całego stworzenia w tym Świetle.

Refleksja nad zdarzeniami i doświadczeniami dnia, i wynikającymi z nich poruszeniami, emocjami, czynami, postawami, reakcjami.

W tej części rachunku sumienia, otoczeni Bożą miłością i oświetleni Jego światłem-łaską, o które prosiliśmy przed chwilą, spoglądamy na to, co się wydarzyło w tym dniu, co nas poruszyło, jakie uczucia wywołało i jak na to zareagowaliśmy, co uczyniliśmy.
Kiedy zaczynamy modlitwę, gdy wchodzimy we własne wnętrze, często odkrywamy w sobie dużą wewnętrzną wrzawę. Nie starajmy się na początku, na siłę przywoływać zdarzeń z minionego dnia metodą: 7.00 - śniadanie, 8.00 - praca, itd. Zatrzymajmy się najpierw nad tym co nadal pozostaje w nas, co wciąż powoduje rezonans. Niech ta modlitwa obejmie to wszystko, co dobija się do naszej świadomości.
Spoglądajmy na wydarzenia zewnętrzne i nasze wewnętrzne reakcje. Nie chodzi tu tylko o spojrzenie na nasze czyny, działania zewnętrzne, ale szczególnie o to, co działo się w naszym sercu. Koncentracja na czynach, zwłaszcza tych wywołujących wyrzuty sumienia, powoduje, że zatrzymujemy się na powierzchni, uciekamy od tego, co najbardziej prawdziwe w nas. Uciekamy od Boga, który właśnie w głębi nas oczekuje na nas. Pozwalamy sobie wówczas na własną ocenę naszego wnętrza z perspektywy tych czynów, pomijając uzdrawiającą Miłość. Pamiętajmy, że Miłość nie oskarża! Miłość szuka nowych rozwiązań, pomaga wzrastać, nie zasklepia się w obsesyjnym poczuciu winy.
Często ten punkt rachunku sumienia staje się miejscem zewnętrznej oceny siebie, swoich zachowań. Celem tej modlitwy nie jest moralna ocena naszych postaw, czynów, reakcji lecz przyjrzenie się tym wewnętrznym poruszeniom, naszym emocjom i zbadanie co jest ich źródłem, dokąd nas prowadzą, czy prowadzą w Boże ramiona, czy w kierunku przeciwnym.
Miłość to coś więcej niż moralność. Chrześcijaństwo to coś więcej niż moralność czy etyka.
Wydarzenia, spotkania z ludźmi, podjęte działania, etc. to czynniki, które wywołują nasze wewnętrzne napięcia, poruszenia, stymulują nasze emocje, uruchamiają różne reakcje. Celem rachunku sumienia jest ich uświadomienie sobie, odkrycie tych wewnętrznych poruszeń i przeanalizowanie ich przyczyn, zobaczenie, które są wynikiem Bożego działania, a które wynikają tylko z naszej ludzkiej natury lub są inspirowane przez ducha złego, i do czego nas doprowadziły.
Przy analizowaniu tych wewnętrznych reakcji mogą być pomocne następujące pytania:
  • Co się dziś wydarzyło i jak to na mnie wpłynęło?
  • Jakie uczucia, pragnienia, myśli doprowadziły do konkretnych zdarzeń?
  • Czego Bóg oczekiwał ode mnie i dokąd mnie prowadził?
  • Czy i jak odpowiedziałam/em Bogu?
  • Jak korzystałam/em ze swej wolności jako daru?
Uczucia, wewnętrzne napięcia i przeżycia, pragnienia to miejsce gdzie Bóg przebywa z nami w sposób najbardziej osobisty, intymny. To właśnie obszar naszego wnętrza, któremu powinniśmy przyglądać się szczególnie, nazywać powstałe emocje, analizować ich przyczyny.
Zazwyczaj jest w naszym sercu jakiś zakątek, od którego należy rozpocząć proces nawrócenia, jakieś szczególne miejsce, w którym Bóg nas dotyka, oczekując naszej szczerości i zawierzenia. A Bóg może nas dotykać, zwracać naszą uwagę na dwa sposoby: przez coś, co nas będzie przyciągać i przez to, co nas będzie drażniło, co nie będzie się nam podobało. Często chcemy zapomnieć o tym miejscu nie słuchając Boga. Odkładamy na później dotarcie na to miejsce spotkania, ponieważ wydaje nam się, że to Bóg nas nie rozumie, że Jego słowo niesłusznie nas dotyka (czasem boleśnie). Usiłujemy usprawiedliwiać siebie i odwracamy się od Jego łaski, przeczuwając, być może, że zmiana postawy w tym punkcie nie będzie łatwym sukcesem, ale cierpliwym stawaniem przed Panem wciąż z tą samą słabością. Tymczasem właśnie w tym zakątku naszego serca możemy spotkać Boga i siebie samych w sposób szczególny.
Nasze czyny, reakcje zewnętrzne wynikają z tego, co dzieje się w naszym wnętrzu. Jeżeli w głębi spotkamy się z Miłością, pozwolimy Jej dotrzeć do tego, co nas najbardziej boli, co chcemy ukryć przed Bogiem i sobą samym, będzie to także źródłem przemiany naszych zewnętrznych czynów, postaw, reakcji.
Badając nasze czyny, uczucia, poruszenia nie koncentrujmy się na tym, co było złe, niewłaściwe, na grzechu i słabości. Zechciejmy usłyszeć kto i co mówi do nas przez te doświadczenia. Starajmy się usłyszeć Boga w hałasie naszego wnętrza i skupmy się na Jego pouczeniach, przesłaniu.
Zadajmy sobie pytania pomocne do odkrywania prawdy o sobie i różnych sił działających w nas:
  • Jak reagowaliśmy na to, co się zdarzyło?
  • Jakie wewnętrzne pragnienia, odczucia temu towarzyszyły?
  • Od jakiego ducha mogły pochodzić?
  • Za którym pragnieniem poszliśmy?
Zobaczmy korzenie konkretnych czynów i reakcji, często ukryte ich motywacje:
  • Dlaczego tak uczyniłam/em, to poczułam/em, tego pragnęłam/em?
  • Co lub kto motywował mnie w różnych działaniach?
  • Dla kogo dziś pracowałam/em, trudziłam/em się, cierpiałam/em?
  • Dokąd biegły moje myśli, pragnienia, wyobrażenia?
  • Co mi się nie podoba w moim postępowaniu, wywołuje niezadowolenie, wyrzut sumienia?
  • W jakich słowach, czynach zawiodłam/em, zraniłam/em Boga i człowieka (kogo konkretnie)?
  • Kiedy, w jakich sytuacjach poczułam/em Bożą miłość, natchnienie Ducha Św. i co z nim zrobiłam/em, jak na nie odpowiedziałam/em?
Znajdowanie odpowiedzi na te pytania pozwala w świetle Miłości odkryć prawdy o sobie dotąd ukryte, pozwala łatwiej zrozumieć, zaakceptować i pokochać siebie, pomimo niedoskonałości, grzeszności.
Rachunek sumienia jest bardzo osobistym, szczerym, czasem niezmiernie delikatnym doświadczeniem Bożego nawoływania do nawrócenia w głębokich pokładach naszych serc. Przedmiot nawrócenia może pozostawać niezmiennym w ciągu długiego okresu.
Prośmy o łaskę i zdolność usłyszenia tego osobistego, niepowtarzalnego wezwania, z jakim Bóg zwraca się do każdego z nas. Jednak, zachowując pokorę i ufność wobec Boga oraz cierpliwość i akceptację wobec siebie, pozwólmy aby Bóg działał w nas w takim czasie i w taki sposób, jaki On uzna za najlepszy.

Prośba o przebaczenie win

Prośmy o postawę człowieka, który przyznaje się do swych grzechów i słabości, nie ukrywa ich przed Bogiem ani przed sobą i wierzy w Jego przebaczenie i uzdrowienie.
Złość na siebie, rozpacz, beznadzieja świadczą o tym, że chcemy przemieniać siebie własnymi siłami. Jeżeli dominują w nas uczucia wstydu, przygnębienia, znaczy to, że nasza relacja z Bogiem oparta jest na nieprawdzie. Jeśli chcemy uciekać od swojej grzesznej przeszłości, ukrywać ją przed sobą, jeśli powtarzamy z zawziętością: "już więcej tego nie popełnię", to znaczy, że Bóg tak naprawdę dla nas się nie liczy. Liczy się tylko to, jak wypadamy w świetle swoich wyobrażeń o sobie. Podobnie jest, jeśli mamy skłonność do karania siebie za grzechy. Takiego sposobu nawracania się doświadczył także sam św. Ignacy na początku swojej drogi ku Bogu. Doprowadziło go to do popadnięcia w skrupuły, a nawet do pokusy targnięcia się na swoje życie. Później jednak zrozumiał swój błąd i nawracanie siebie powierzył Bogu i doświadczył w tym wewnętrznej wolności i radości.
Bóg nie zraża się naszymi niepowodzeniami, pragnie nieustannie uzdrawiać nas i przemieniać, niezależnie od szybkości naszych postępów w nawracaniu. Boża miłość jest większa niż nasz grzech. Jego przebaczenie otrzymujemy wcześniej, niż o nie poprosimy. Bogu zależy na nas, walczy o nas i chce byśmy współpracowali z Nim w tej walce. Wątpić w Jego przebaczenie, to znaczy tworzyć sztuczne bariery w relacji z Bogiem, sobą samym i całym otoczeniem.
Nasza prośba o przebaczenie będzie prawdziwa i głęboka jeśli będzie jej towarzyszył żal za grzechy. Często nie żałujemy tak bardzo szczerze, jak potrzeba. Brak szczerego żalu za grzechy oznacza, że nie dajemy Bogu szans na uzdrowienie nas, na dotknięcie Jego miłością. Taka wewnętrzna postawa braku wolności, niewiary i samowystarczalności rodzi nasze kompleksy, pogłębia rany, oddala od Boga i siebie samego.
W prośbie o przebaczenie dobrze jest zbadać uczucia, które jej towarzyszą. Jeśli jest to wstyd, lęk, rozpacz, itp., oznacza, że naprawdę nie wierzymy w przebaczenie. Szczery żal za grzechy nie prowadzi do rozpaczy, poczucia winy, lęku, on daje siłę i wyzwolenie, które prowadzą wprost w ramiona Boga-Miłości.
Pamiętajmy o cierpliwym oczekiwaniu Boga Ojca na powrót syna marnotrawnego. O wielkiej Bożej miłości, która natychmiast wybacza grzechy i winy syna, a jego powrót staje się okazją do świętowania i radości.

Nasza odpowiedź - podjęcie woli Bożej, postanowienie poprawy.

To czas konkretnych decyzji wynikających z refleksji w poprzednich punktach rachunku sumienia. Przeprowadzony rachunek sumienia odnowił nas i uwrażliwił na miłość Boga. Bóg wzywa nas do nieustającego dialogu i współpracy z Nim. Jest to pora abyśmy ten dialog i współpracę podjęli.
Potrzeba naszych postanowień i decyzji. Nie powinno ich być dużo. Wystarczy jedno, ale bardzo konkretne i wynikające z tego, co usłyszeliśmy i dostrzegliśmy podczas kończącej się modlitwy.
Zobaczmy kryteria naszych wyborów i decyzji. Czasem jedynym kryterium staje się stopień trudności realizacji danego postanowienia. Myślimy wtedy, że to czego oczekuje Pan Bóg, musi być bardzo trudne, musi nas przerastać, musi nas przerażać. Na takie myślenie często wpływa fałszywy obraz Pana Boga, ludzka pycha i wynikający z nich lęk. Unikajmy postanowień podejmowanych niejako na wyrost, zbyt ambitnie kształtowanych przez nasze wyobrażenia.
Postanowienie nie może być wciąż zmieniane. Nie możemy oczekiwać łatwych i szybko dostrzegalnych zmian w nas samych. Bardzo ważna jest wierność nawet w pozornie małej sprawie. Może to być pierwszy krok ku większym przemianom.
Dobrze jest też zwrócić uwagę na to, czy podejmowane postanowienie nie jest przypadkiem podejmowane z lęku. Taka sytuacja mogłaby oznaczać, że rachunek sumienia stał się rutynowym ćwiczeniem, a nie żywą modlitwą-spotkaniem.
Każde podjęte postanowienie, decyzję przedstawmy ufnie Panu Bogu, prosząc, abyśmy poznali, czy jest ono zgodne z Jego planem. Ufajmy, że w jego realizacji nie będziemy pozostawieni sami. Nie próbujmy polegać tylko na własnych, ludzkich siłach.

Zakończenie

Rachunek sumienia nie jest sposobem na natychmiastowe uzdrowienie siebie, nie jest metodą samodoskonalenia. Każdy z nas ma prawo do błędów i obowiązek uczenia się na nich. Rachunek sumienia jest modlitwą, intymnym spotkaniem z Bogiem, który uwrażliwia nas na bardzo osobiste poruszenia, którymi posługuje się Duch Święty, by nas zbliżyć do Chrystusa. Bez tego czynnika modlitwy rachunek sumienia upływa na jałowej refleksji nad sobą, a jego celem staje się doskonalenie osobiste, podsycające nasze ambicje i niezdrowe oczekiwania.
Często, nie widząc natychmiastowych efektów tej modlitwy ulegamy zniechęceniu. Pamiętajmy, że wszystko ma swój czas. Rachunek sumienia nabiera prawdziwej wartości dopiero wtedy, gdy staje się doświadczeniem codziennej konfrontacji ze sobą samym w promieniach Bożej miłości i miejscem odnawiania się na drodze naszego powołania, a przez to prowadzi do pogłębienia i rozwoju własnej tożsamości na wybranej drodze. Nasz codzienny rachunek sumienia w żadnym razie nie może pominąć powołania, naszej roli i sytuacji życiowej.
Ta modlitwa uzdalnia nas do poznawania i rozumienia unikalnego dla każdego z nas "języka", jakim Bóg komunikuje się z nami. Język, jakim przemawia Bóg do człowieka, wydaje się podobny do języka ludzi głęboko w sobie zakochanych. Do wzajemnego zrozumienia nie są konieczne wzniosłe deklaracje, wystarcza kilka słów, krótkie spojrzenie, uśmiech, drobny gest. Porozumiewają się "szyfrem", jest on nieczytelny dla "trzeźwych" racjonalistów, którzy nie rozumieją racji serca.
Dobrze odprawiony rachunek sumienia budzi w nas głęboką radość i nadzieję na przyszłość.
Małgorzata Jękalska
Dariusz Michalski SJ